
Jesteśmy jedynym zwierzęciem uwięzionym w klatce, którą sam stworzył. Jego kraty mogą wyglądać jak wiele rzeczy – ekran, jaźń, przebłysk słuszności – ale to z jej wnętrza spoglądamy i nazywamy nasz mały pogląd światem, zapominając, że odzyskanie naszej dzikości oznacza odzyskanie człowieczeństwa, marnowanie go oznacza marnowanie naszej żywotności.
Niewielu oferowało potężniejszy klucz do klatki niż Williama Henry’ego Hudsona (4 sierpnia 1841–18 sierpnia 1922) — Audubon z pampasów, który odkrył swój dar kierowania bijącym sercem natury pośród ruinę jego najlepiej ułożonych planów i wywarł wpływ na pokolenia pisarzy, od Henry’ego Jamesa i Virginii Woolf po Rebeccę Solnit i Roberta Macfarlane’a.

Wszyscy wizjonerzy, nawet najdalsi widzący, wciąż są wytworem swojego czasu i miejsca. W czasach, gdy polowanie było najpopularniejszym sportem, a nauka badała żywe gatunki jako martwe okazy, Hudson wspomina, jak po raz pierwszy podszedł do natury jako „sportowiec i kolekcjoner, zawsze zabijający”. Dręczyło go jednak niespokojne poczucie, że płaci wysoką cenę za to gwałtowne zaprzeczenie swego pokrewieństwa z innymi stworzeniami, rezygnację z jakiejś istotnej części własnej istotowości.
W końcu zamienił broń na lornetkę i notatnik terenowy, zdeterminowany, by rozumieć żyjące istoty na ich własnych zasadach, zbierając nie ciała, ale obserwacje, polując nie dla zwierzyny, ale dla gry pomysłów w umyśle niespokojnym, by pojąć świat.
Choć nazywał siebie przyrodnikiem terenowym, Hudson pisał o tym, co zaobserwował, z pragnieniem prawdy naukowca, głodem sensu filozofa i czułością poety dla skomplikowanego cudu życia. W swoich poruszających wspomnieniach z 1919 r Książka Przyrodnik (domena publiczna), wspomina, co zyskał, rezygnując z darów swojej epoki:
Powstrzymanie się od zabijania uczyniło mnie lepszym obserwatorem i szczęśliwszą istotą ze względu na nowe lub odmienne uczucie wobec życia zwierzęcego, które zrodziło. I czym było to nowe uczucie — czym różniło się od tego, które towarzyszyło mi od dawna, gdy strzelałem i kolekcjonowałem, skoro od dzieciństwa zawsze tak samo intensywnie interesowałem się wszelkim dzikim życiem? Moc, piękno i wdzięk dzikiego stworzenia, jego doskonała harmonia w naturze, znakomita zgodność między organizmem, formą i zdolnościami a środowiskiem, z plastycznością i inteligencją do ponownego dostosowania niezbędnej maszynerii codziennie, co godzinę, chwilowo, aby stawić czoła wszelkim zmianom warunków i wszelkim ewentualnościom; i w ten sposób, pośród ciągłych mutacji i konfliktów z wrogimi i niszczycielskimi siłami, utrwalić formę, typ, gatunek na tysiące i miliony lat!
Te echa „nieskończonych form Darwina, najpiękniejszych i najwspanialszych” są echem dzieciństwa Hudsona – który pochłaniał O pochodzeniu gatunków jako chłopiec po śmierci matki i był głęboko poruszony ujawnieniem życia jako nieustannej rozmowy między organizmami a ich środowiskiem, człowieka jako części rozległego i złożonego systemu, nie będącego ani centralną, ani nieuniknioną częścią. Jak większość dorosłych, oduczył się elementarnych prawd, których dotykamy na chwilę, gdy dzieci, zanim kultura i cywilizacja uderzają nas w rękę. W przeciwieństwie do większości dorosłych, poświęcił swoje życie przypominaniu sobie tego, w co został wmanewrowany, by zapomnieć – dzikiego cudu życia, wystawnej odmienności jego „nieskończonych form”, tak nieproszonych w swojej różnorodności: Świat nie musiał być piękny, nie był nam winien trzystu gatunków kolibrów, niepotrzebnej błękitnej ekstrawagancji altannikdoskonałość Fibonacciego Argonauta.

Zastanawiając się nad tym przebudzeniem do cudu dzikości i tym, jak uświęca ono świat, Hudson pisze:
Najważniejsze było cudowność i wieczna tajemnica samego życia; ta formacyjna, informująca energia – ten płomień, który płonie i prześwieca przez obudowę, nawyk, który zapalając innego umiera, choć umiera, ale trwa na zawsze; a także poczucie, że ten płomień życia jest jeden, i moje pokrewieństwo z nim we wszystkich jego przejawach, we wszystkich organicznych kształtach, niezależnie od tego, jak bardzo różnią się od ludzkich. Ba, sam fakt, że te formy były nieludzkie, ale podnosił zainteresowanie; — sarna, lampart i dziki koń, jaskółka przecinająca powietrze, motyl bawiący się kwiatem i ważka śniąca nad rzeką; wieloryb-potwor, srebrna latająca ryba i łodzik z różowo-fioletowymi żaglami rozwiewały się na wietrze.
Para ze wspaniałym wierszem Seamusa Heaneya „Śmierć przyrodnika”, następnie ponownie odwiedź Hudson jak być szczęśliwszym stworzeniem i Darwin dalej duchowość natury.